wtorek, 20 sierpnia 2013

#4: Bramy niebios nie otworzą się dla mnie. Spadam z połamanymi skrzydłami.

                    Już myślałam, że mnie pocałuje. Nawet byłam tego pewna, a on tylko zaśmiał się cicho prosto do mojego ucha i odsunął się, wracając po kubki parującej herbaty i położył je na kuchennej wysepce. Zajął miejsce naprzeciw tego, gdzie jeszcze minutę temu leżał mój płaszcz i z wyczekiwaniem wpatrywał się we mnie. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że wciąż stoję oparta o tę przeklętą ścianę, więc z zażenowaniem i rumieńcami na twarzy szybko usiadłam na krześle. Złapałam w dłonie kubek i przyłożyłam go do ust, chcąc jak najlepiej zakryć swoją dziwną reakcję.
                   Milczeliśmy, a podczas tej ciszy Harry bezceremonialnie się na mnie gapił, jakby śmieszyła go moja postawa. Mnie natomiast zaczęła irytować ta jego zuchwałość i miałam ochotę coś mu powiedzieć, ale moja nieśmiałość wzięła górę nad planem i w skutek czego dalej oglądałam z udawanym zainteresowaniem każdy przedmiot znajdujący się w kuchni.
- Co robisz? - spytał w końcu, a ja podziękowałam w duchu, że to nie ja musiałam odezwać się jako pierwsza.
- Czemu zabrałeś mnie do siebie? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie, co trochę zbiło go z tropu. Punkt dla ciebie, Larce! - Zayn ma racje, nie znasz mnie. Może faktycznie wkradnę się do twojego pokoju, a wieczorem wystawię na aukcji prześcieradło Harry'ego Styles'a. - wyrzuciłam z siebie, nie kryjąc nawet swojego zdenerwowania na samo wspomnienie o tym chłopaku. On jednak nie chciał kontynuować tego tematu.
- Poważnie myślisz, że ktoś kupiłby moje prześcieradło? - podchwycił z szerokim uśmiechem i upił spory łyk swojej herbaty.
- Ludzie licytują powietrze, którym oddychał Justin Bieber. - kąciki moich warg uniosły się na samo wspomnienie, kiedy to szukałam z Peggy prezentu dla jej brata i natknęłyśmy się na coś tak chorego. - A prześcieradło to wiesz... Jakaś tam cząstka ciebie. Kto wie co można tam znaleźć.
- Szczególnie, że sypiam nago. - powiedział całkowicie poważnie, a ja nie mogłam się powstrzymać i wybuchnęłam cichym śmiechem.
- Podwoiłeś stawkę! - rzuciłam luźno, unosząc dumnie brodę.
- Potroiłbym, ale nieładnie mówić o takich rzeczach w towarzystwie damy. - wyszczerzył się do mnie.
- Dusza dżentelmena. - skomentowałam, przysysając się do swojej herbaty. - Biedne prześcieradło.
- Biedne?! - oburzył się sztucznie. - Zawsze mogło trafić do Nialla, który i bez wieczornej fasoli całkiem nieźle sobie radzi. - roześmiał się, a ja zmarszczyłam nos wyobrażając sobie pierdzącego w łóżku blondyna. Fuj.
                            Musiałam przyznać, że chyba go polubiłam. Był zabawny, miły, trochę zbyt pewny i zapatrzony w siebie, ale przy normalnej rozmowie takiej jak ta, nie przeszkadzało mi to. Nie odczuwałam jakoś szczególnie tego, że spędzam czas z kimś tak znanym. Nie wykorzystywał tego. Chociaż co ja mogę wiedzieć po kilku godzinach znajomości...
                                   W końcu się rozluźniłam. Nawet szybciej niż przewidywałam. Rozmawialiśmy jeszcze trochę o naszych korepetycjach, których coś nie możemy rozpocząć i postanowiliśmy spotkać się jutro wieczorem. Namówiłam go na bardziej neutralne miejsce, z racji tego, że naprawdę nie miałam najmniejszej ochoty oglądać Zayna i znosić jego komentarzy. Zdawałam sobie sprawę, że mógł go zirytować fakt, że do jego domu nagle wtargnęła obca dziewczyna, ale to nie powód do takiego zachowania i skrzywienie medialne nie było dla mnie żadnym wytłumaczeniem. Skoro Harry postanowił zabrać mnie w to miejsce to powinien to uszanować i najwyżej rozprawić się z chłopakiem po moim wyjściu, a nie rzucać tak bezczelne uwagi i pokazywać swoją wyższość nad szarym człowiekiem. Frajer.
                               Styles odwiózł mnie pod uczelnię. Chciałam jeszcze spotkać się z Peggy, którą musiałam olać kilka ostatnich razy ze względu na Gerarda. Obiecałam, że ten weekend spędzimy razem, a skoro na sobotę miałam już plan wkuwania materiału razem z moim chwilowym uczniem zostało mi dzisiaj. Naprawdę miałam ochotę się spotkać, była moją jedyną przyjaciółką tutaj i cholernie mi na niej zależało, mimo że może tego nie okazywałam. Lubiłam to jak czasami namawiała mnie na kilka drinków i długą noc w jednej z londyńskich dyskotek czy zwykły spacer, kawę i ploty. Dogadywałyśmy się nawet milcząc i obie żałowałyśmy, że spotkałyśmy się dopiero na studiach.
                                     Nie pomyślałam o jednym, kiedy kolejny raz wchodziłam do jego samochodu. O ludziach, którzy teraz gapili się jak ten pieprzony Aston Martin zatrzymuje się przed wejściem na teren uczelni. I na mnie, kiedy z niego wychodziłam zawstydzona całą tą sytuacją. Pożegnałam się z Harry'm krótkim "do jutra" i zatrzasnęłam za sobą drzwi. Rozejrzałam się jeszcze na boki, stwierdzając w myślach, że tamta para po prawej właśnie spekuluje kto odwiózł mnie czymś takim, a przede wszystkim dlaczego. Prędko przeszłam przez bramę i znalazłam się na dziedzińcu szkoły.
                                         Spojrzałam na telefon i sprawdziłam godzinę. Peggy kończyła dopiero za pół godziny, więc postanowiłam zaczekać na nią na ławce. Wokół nie było wielu studentów. Głównie dlatego, że była połowa listopada, więc temperatura raczej średnia na zaleganie na zimnej, drewnianej ławce i gadanie o dupie maryni. Jeszcze raz wyjęłam komórkę i wyszukałam w kontaktach odpowiedni numer. Już wczoraj miałam przecież zadzwonić.
Po dwóch sygnałach usłyszałam słaby głos mamy.
- Nathalie? Tak się cieszę, że dzwonisz! Co słychać? Dużo masz jeszcze zaliczeń? Jak Londyn? - zasypywała mnie masą pytań jak za każdym razem, jednak nie mogłam się na nich skupić, bo coś nie grało mi w sposobie jej mówienia.
Zawsze była taka radosna, kiedy widziała moje imię na wyświetlaczu. I chociaż byłam pewna, że na jej twarzy gościł wtedy uśmiech to nie dałam się tak łatwo spławić.
- Mamo, wszystko w porządku? - spytałam, marszcząc przy tym brwi i wsłuchując się w krótką, potwierdzającą odpowiedź. - Dobrze się czujesz?
- Oczywiście, że tak! Oh, zaczekaj chwilę. - słyszałam jakieś przytłumione głosy. Najpierw mamy później jakiejś kobiety proszę za chwilę udać się do gabinetu zabiegowego, dobrze? Zdębiałam i czułam jak robi mi się słabo.
- Mamo, gdzie ty jesteś?! - powiedziałam wystraszona, a w odpowiedzi najpierw usłyszałam jej ciężkie westchnięcie, a później zrezygnowany ton.
- To nic poważnego, naprawdę. Nie masz o co się martwić. - przekonywała. - To tylko rutynowe badania.
- Rutynowe badania to ty miałaś trzy tygodnie temu! - podniosłam głos, ale szybko się uspokoiłam nie chcąc przytłoczyć rodzicielki. - Powiedz mi prawdę, dlaczego znowu jesteś w szpitalu? Jakieś powikłania? Co się dzieje?
Cisza.
- Mamo. - upomniałam.
- Kilka dni temu zasłabłam i ciocia Meg powiadomiła pogotowie. Zostałam tylko dlatego, że niedawno przechodziłam poważną operację, wiesz... Te wszystkie ich przepisy.
- Zrobili ci jakieś badania? Wyszło coś?
- Tylko tomografię, na resztę będę musiała poczekać do stycznia. - zaśmiała się smutno.
- DO STYCZNIA?! - krzyknęłam, nie dowierzając. Przecież mieliśmy umowę...
Podrapałam się po czole i przeczesałam dłonią włosy. Już wiedziałam, co powinnam teraz zrobić i właśnie wstawałam z ławki, kierując się na przystanek autobusowy, powtarzając sobie w myślach, że nie zostawię tak tego.
                                Opowiedziałam jej trochę o sobie, czyli standardowe - tak, tak mamo, jem, nie jestem chora, ubieram się ciepło, pilnuję swoich napoi w klubach, tak, dalej udzielam korepetycji dzieciakom i nie, nie potrzebuję więcej pieniędzy. Była tym wszystkim naprawdę bardzo zainteresowana chociaż zestaw pytań na rozmowę nie zmieniał się od połowy września. Powiedziała, że bardzo za mną tęskni, a mnie jakby coś ścisnęło w żołądku. Zabroniła mi przyjeżdżać przed świętami, twierdząc, że na pewno mam na wiele głowie, a ona i ciocia Meg poradzą sobie ze wszystkim.
                                 Megan to młodsza siostra mamy. Jej mąż jest wojskowym i od pół roku jest na misji w Afganistanie. Za kilka miesięcy miał wrócić, ale to i tak ją przerastało. Postanowiła wprowadzić się do mamy zaraz po moim wyjeździe, chcąc chociaż trochę jej się przydać. Pomaga jej przy opiece nad moim czteroletnim braciszkiem, Christopherem. Sama ma dwunastoletnią Shelie, którą po prostu uwielbiam. Dziewczynka ma w sobie tyle energii, że aż na sam widok człowiekowi poprawia się humor. Na samo wspomnienie zatęskniłam za domem...
                                 Wsiadłam do czerwonego, dwupiętrowego autobusu, który tak bardzo charakteryzuje Londyn i usiadłam z przodu. Złość we mnie zwiększała swoją objętość z każdym pokonanym przez pojazd metrem i myślałam tylko o tym, że gdyby nie mój dzisiejszy telefon to... Nawet nie chciałam głośno o tym mówić.
                                 Po piętnastu minutach żmudnej jazdy w końcu niemal wybiegłam na ulicę. Szłam tak szybko, że w myślach podziwiałam się, że jeszcze nie potknęłam się o nierówny chodnik. Nie lubiłam tej części miasta. Same nowe, ogromne budynki, które zabierały cały urok Londynu. Tutaj nie dało się odczuć tego wyjątkowego klimatu. Tu liczyły się tylko pieniądze.
                                     Stanęłam przed jednym z większych gmachów z ogromnym napisem COOPER'S COMPANY i przeszłam przez oszklone, obrotowe drzwi. Byłam wściekła, od razu udałam się do recepcji, gdzie jakaś wysoka, chuda blondynka powitała mnie sztucznym uśmiechem i zaciekawionym spojrzeniem spod maleńkich okularów.
- W czym mogę pomóc? - nie spuszczała ze mnie wzroku, a ja oparłam dłoń o ladę.
- Muszę pilnie spotkać się z Gerardem Kim. - oznajmiłam, jeszcze bardziej się denerwując, bo kobieta chyba nie miała ochoty wpuścić mnie na górę.
- Była pani umówiona? - spytała z rezerwą. - Każde spotkanie...
- Proszę powiedzieć, że przyszła Nathalie. - przerwałam jej, na co uniosła znacząco brew. - Nathalie Larce.
Przez chwilę przyglądała mi się bez mrugnięcia okiem, na co miałam ochotę na nią wręcz nakrzyczeć. Czy nie wyglądałam na kogoś, kto potrzebował tej rozmowy?! Byłam tak zdenerwowana, że wydawało mi się oczywistym, że mam do ich menadżera sprawę niecierpiącą zwłoki.
                                         Kobieta podniosła słuchawkę telefonu stacjonarnego i naciskając tylko jedną cyferkę na klawiaturze połączyła się. Z wyrzutem wypowiedziała moje nazwisko, po czym przytaknęła słodko, jakby chcąc mu się podlizać i posłała mi kolejny sztuczny uśmiech.
- Zaprowadzę panią. - powiedziała.
- Dziękuję, trafię. - rzuciłam już na odchodnym i rozwiązując szal odeszłam szybko od jej stanowiska pracy.
                                                Stukot moich butów wypełnił cały hol. Kilka kobiet w czarnych, obcisłych spódnicach i paru mężczyzn z aktówkami odwracali się w moją stronę, mierząc uważnie wzrokiem. Nie dbałam o to. Chciałam jak najszybciej podejść do tej windy, wjechać na to przedostatnie piętro, otworzyć odpowiednie drzwi i stanąć z nim twarzą w twarz, wyrzucając z siebie wszystko.
                                                    Czas mi się dłużył. I choć w tym holu wind było pięć to ja oczywiście musiałam wybrać tę, która jechała z samej góry. Widziałam jak jedna właśnie się zatrzymała, wpuszczając do środka trzech starszych mężczyzn, ale wolałam pojechać sama. Nie obiecywałam, że podróż z kimkolwiek kto akurat się napatoczy okaże się dla mojego towarzysza bezpieczną. Kiedy w końcu weszłam do środka i przycisnęłam odpowiedni guzik nagle do mojego umysłu wdarł się strach. Zamknęłam oczy i za wszelką cenę próbowałam się go pozbyć, przypominając sobie, że nie Kim dotrzymał danego mi słowa i złamał tym samym jedną z zasad naszej umowy. Podziałało.
                                                     Prawie wybiegłam na kolejny korytarz i po przemierzeniu jakiś dziesięciu metrów, nawet nie zatrzymałam się przed drzwiami jego gabinetu, tylko z miejsca weszłam do środka.
                                             Byłam już tu kilka razy, ale zazwyczaj w bardziej spokojnych okolicznościach. Dogadywaliśmy się tutaj, omawialiśmy szczegóły, a raz nawet musiałam się tu pojawić w celu przedstawienia mnie jako fałszywej asystentki prezesa Cooper's Company, który akurat był gdzieś na Hawajach, a interes stygł. Trzeba było przyznać, że jego biuro robiło wrażenie. Podobnie jak w jego mieszkaniu cała ściana od zewnątrz była ze szkła, dzięki czemu można było podziwiać panoramę Londynu. Tyle że części tej mniej turystycznej, typowo pracoholistycznej, jak ją nazywałam. Nie było widoku cichych alejek, Big Bena czy dworca głównego. Tylko szary, brudny świat ludzi, którzy poza swoją posadą nic nie widzieli. Przytłaczające, ale prawdziwe. Po prawej stronie stał ogromny, drewniany stół i jakieś dwanaście krzeseł, a po przeciwnej ogromne, masywne biurko menadżera, na którym oprócz komputera znajdowały się jakieś wypchane po brzegi teczki. Oprócz tego, cała ściana od tej strony przykryta była regałami z całymi seriami dokumentów, segregatorów i innych tego typu rzeczy. Był tylko jeden ozdobnik. Ogromny fikus z doniczce na samym środku. Ściany i podłoga były w odcieniu szarości, przez co pomieszczenie wydawało się ogromne i bardzo zimne.
                                                Od razu podeszłam do biurka, za którym siedział Gerard i stając krok przed meblem, położyłam z impetem torebkę tuż przed jego twarzą, żeby zmusić go do spojrzenia na mnie znad tej sterty kolorowych papierków.
- Rozmawiałam dzisiaj z mamą. - wyrzuciłam z siebie znacznie głośniej niż się spodziewałam, przez co podniósł na mnie rozgniewany wzrok i wstał z miejsca, mierząc mnie uważnie wzrokiem. - Tak wywiązujesz się ze swojej części?! - zironizowałam i teraz sama uważnie mu się przyjrzałam.
                                             Szare oczy przymrużył, co zdradzało fakt, że się zdenerwował. Jasne włosy miał idealnie zaczesane do tyłu, ale nie ulizane. Pełne usta zacisnął w cienką linię, co uwydatniło tylko bliznę, która przechodziła przez jego lewy kącik ust. Miał na sobie czarny garnitur i ciemnozielony krawat. Oparł dłonie o blat i pochylił się trochę w moją stronę. Nie drgnęłam.
- Nie. Podnoś. Na. Mnie. Głosu. - warknął z wciąż zaciśniętymi zębami, po czym lekceważąco znów usiadł na obrotowym, skórzanym fotelu, przerzucając moją torebkę na drugi koniec biurka, przez co przechyliła się na bok, ale nic nie zdążyło z niej wylecieć. Wlepił wzrok ponownie w jakieś kartki i chwytając długopis między palce coś zaznaczał. - Z twoją matką wszystko jest w porządku. Nie panikuj. - prychnął.
- Jak mam nie panikować?! - oburzyłam się, nawet nie zwracając uwagi na jego groźny wzrok, który jasno dawał do zrozumienia, że znowu mówiłam za głośno. - Moja mama kolejny raz trafiła do szpitala, na dodatek do jakiegoś konowała, który zdecydował się ją leczyć za dwa miesiące!
- Uspokój się. - ostrzegł.
- Żartujesz?! - ponownie wstał z miejsca, wymijając swoje stanowisko pracy i w sekundę znajdując się obok mnie. -  Nie taka była umowa! Nie może tak być, że ja odbieram telefon, a tam... - urwałam, dopiero po chwili zdając sobie sprawę dlaczego. Gerard przycisnął swoją dłoń do moich ust z jakąś furią w oczach.
- Zamknij się. - rozkazał, a ja już wiedziałam, że przegrałam.
Zrzuciłam szybko jego rękę ze swojej twarzy i z wyrzutem wpatrywałam się w dzikie, szare tęczówki. To ja go do tego doprowadziłam? Przełknęłam szybko ślinę. W tej sytuacji znów poczułam się bezsilna. Musiałam zadzierać głowę do góry, bo mężczyzna sięgał niemalże metra dziewięćdziesięciu, a ja jedynie siedemdziesiąt pięć. Patrzył na mnie z góry, jakby zastanawiał się co powinien teraz zrobić.
- Skoro powiedziałem, że sprawa jest załatwiona to znaczy, że tak jest. - oznajmił, wydychając głośno powietrze, kiedy zauważył, że znów chcę coś powiedzieć.
- Rozmawiałam z nią pół godziny temu. - wyjaśniłam, już dużo spokojniej, wciąż jednak emocje we mnie buzowały.
- Pomyśl logicznie, dostałem telefon dopiero kilka dni po jej przyjęciu, gdzie wszystkie terminy były już poustalane. - wytłumaczył. - Dowie się o tej zmianie jak tylko dostanie wypis.
- Kiedy? - dopytałam krótko.
- Lekarz przyjmie ją w przyszłym tygodniu. Z tego co wiem, mają ją wypuścić już w poniedziałek, a wizytę ma bodajże w środę. - nie odpowiedziałam więc kontynuował. - I ostatni raz tak się zachowujesz w moim biurze. Skoro już się tu zjawiasz to zachowuj się tak jak, kurwa, należy! Długo na to miejsce pracowałem i nie pozwolę byle komu zszargać sobie opinii, jasne? - nie odpowiedziałam, zaciskając wargi. - Jasne?! - podniósł dłoń do mojej twarzy i ścisnął palcami moje policzki, zmuszając mnie przy tym do poniesienia głowy i obarczenia go spojrzeniem. Wyrwałam się.
- Zrozumiałam. - burknęłam cicho.
Wyminął mnie prędko i w kilka sekund znalazł się przy drzwiach przez które weszłam, zamykając je na klucz.

                                       

__________________________________
* Tytuł zaczerpnięty z piosenki Nickelback - Savin Me.
Może wam się wydawać, że na początku te sceny są bez ładu i składu, ale chciałam, żebyście poznali moich bohaterów zanim zacznę się nimi porządnie bawić :D.

4 komentarze :

  1. Ale się dzieje... Nie spodziewałam się, że aż tyle będzie się działo! Rozdział świetny! Tak jak wszystkie ;)
    Oby tak dalej ;)

    http://whenever-you-kiss-him-im-breaking.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Wow! Jestem w szoku. Więc dlatego Nath jest taka.. Rozumiem już prawie wszystko, jeszcze więcej Zayna <3 :)
    Czekam na kolejny. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Super !! Chcę jeszcze! Podoba mi się twój styl pisania i to jak potrafisz świetnie przedstawić każdy szczegół. ! ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. fajnie piszesz. Interesujące :DDD
    czekam na nexta i dodaje sie do obserwatorów :)

    OdpowiedzUsuń